|
Borkowski Tadeusz,
ur. 28.VI.193 Jaski, zamordowany w Katyniu
Porucznik, 44 Pułk
Piechoty w Równem na Wołyniu
|
Urodził
się 28 czerwca 1913 roku w Jaskach koło Radzynia Podlaskiego, syn
Aleksandra i Bronisławy z Włoszków. Uczęszczał do
Średniej Szkoły Rolniczej w Białokrynicy, gdzie podjął naukę na
wydziale leśnym. W ramach reallizowanego w szkole
programui przebywał w roku szkolnym 1932/1933 na praktyce
w gospodarstwie leśnym inż. Stefana Gulanickiego w majątku
Wiśniowiec-Łozy w powiecie krzemienieckim. w 1934 roku
ukończył szkołę z wynikiem bardzo dobrym. z dniem 19 września
1934 roku rozpoczął przeszkolenie wojskowe na Dywizyjnym Kursie
Podchorążych Rezerwy przy 44 pułku
strzelców Legii Amerykanskiej w Równem,
które ukończył 30.V.1935 w stopniu plutonowego
podchorążego. Wkrótce potem (19.IX) powołany został do służby
czynnej w Dywizyjnym Kursie Podchorążych Rezerwy przy 44 pp.
w trakcie pobytu w wojsku, 14 kwietnia 1936 roku zawarł
związek małżeński z Danutą Ireną Głazowską, uroczystość odbyła się
w kościele parafialnym w Wiśniowcu. 2 czerwca przeniesiony
został do rezerwy w stopniu podporucznika, a od 1 lipca podjął
pracę jako pomocnik leśny
w Nadleśnictwie Krzemieniec. 10 stycznia 1937
roku w Białokrynicy urodziła mu się córka Wanda.
z dniem 16 IIi 1938 przeszedł na stanowisko kancelisty
w Nadleśnictwie Suraż w Malinowie, gdzie 19 maja 1939
przyszła na świat, jego druga córka - Halina. w końcu
czerwca został powołany na ćwiczenia do 44 pp, który
w składzie 13 DP wyruszył w Ii połowie sierpnia
w rejon Bydgoszczy i Fordonu. w dniach 2-4 września pułk
wraz z dywizją przerzucono transportem kolejowym w rejon
Spały. w drugim tygodniu walk z niemcami 13 DP ulegla
dezorganizacji, przy czym jej część, w której znalazł się
także ppor. Borkowski ruszyła na wschód, gdzie
w rejonie Chełma w dniach 13-15 wrzesienia odtworzonu został 44
pp. z tym pułkiem ppor. T. Borkowski wszedł w skaład 13
brygady piechoty pułku artylerii Wacława Szalewicza, która
wraz z 19 brygadą piechoty tworzyła kombinowaną dywizję
piechoty gen. bryg. Jerzego Wołkowickiego. Dywizja ta, w ramach
grupy armii gen. dyw. Stefana Dęba-Biernackiego stoczyła w dniach
22-23 IX ciężkie walki pod Tomaszowem Lubelskim, po czym 26
września złożyła broń wraz z całym zgrupowaniem gen. bryg.
Emila Krukowicza-Przedrzynierskiego. Przedzierając się
z niemieckiego okrążenia por.
Tadeusz Borkowski (awansował w trakcie kampanii
wrześniowej) dostał się do niewoli sowieckiej. Początkowo
przebywał w obozie przejściowym w Szepietówce, skąd
etapami dotarł pod koniec października 1939 do obozu jenieckiego
w Kozielsku. z obozu tego wysłał do zony 2 listy
i buty. Do jednego z butów włożył kartkę, na
której napisał "Ratuj życie". Najprawdopodobniej przeczuwał los,
jaki sowiecka machina zbrodni może zgotować jemu, znajomym
z obozu i jego rodzinie z kozielskiego obozu
wywieziony został 9 kwietnia 1940 do Lasu Katyńskiego, gdzie został
zamordowany. Osierocona żona i dwie córki uniknęły
wywózki na Syberię, dzięki pomocy życzliwych
Polaków, Ukraińców, i niemieckich żołnierzy -
bawarczyków.
Wspomnienia córki:
Był
maj, napewno był maj 19-sty 1939 w Malinowie. To jest data moich
urodzin. Jest mama, tata i cała rodzina. Siostra starsza miała już
2 lata i 5 miesięcy, może cieszyła się że ma siostrzyczkę
z którą będzie sie bawić. Ojciec w czerwcu był
nieobecny w domu, bo został powołany do wojska na ćwiczenia.
Pracował w nadleśnictwie Suraż jako leśniczy, w tym czasie
miał 25 lat. z mamą planowali, jak to młode małżeństwo, rozkład
mieszkania. Mam jego ręką narysowane te plany na..?
I
nadszedł dzień 1 września 1939 roku, tydzień przedtem przyjechał
porucznik, mój tata do domu na urlop z całym ekwipunkiem
wojskowym, którego nie można było rozpakować. Przez cały
ten dzień, tak opowiadała mama były okropne chwile wyczekiwania,
żegnania ale milczenie przeważało.
Mam
zdjęcie na którym ojciec siedzi na furmance
w mundurze, a mama z kuzynka i moją babcią żegnają go.
Na odwrocie jest podpisane babci ręką „Tadzio
odjeżdża”. To były ich ostatnie wspólne chwile.
"Tadzio odjeżdża"
Od
tej chwili zaczęła się moja tułaczka, ucieczka od wrogów.
Tak jak nadmieniałam mama została sama ze mną cztero-miesięczną
i trzy letnią siostrą. Mieszkałyśmy w Łozach u
dziadków. Nic nie wiem na temat mojego życia
i przeprowadzki z Malinowa do Łóz. Musiało
upłynąć już trochę czasu od momentu gdzie już parę obrazów
i scen z życia tam i pobytu pamiętam.
Było
jedno Boże Narodzenie, bo pamiętam kawałek choinki w pokoju
ze stołem na którym leżała ciemna serweta i jasny
pokój krawcowej. Babcia robiła pyszne cukierki migdałowe.
Pamiętam taką scenę, ktoś skrobał ryby w bardzo ciepłej kuchni,
łuska upadła na ogon psa który uczestniczył w tej
ceremonii i pewnie czekał na wypatroszone środki a ja mu
zdjęłam z ogona tę łuskę, on mnie złapał za palec, do dziś mam
znak, zrobiłam to znienacka i pies się przestraszył.
Zimę
też pamiętałam bo jeździłam z siostrą w nieckach od
ciasta z górki, nie miałyśmy sanek. Raz w mroźny
dzień z siostrą bawiłyśmy się na linijce (dwukółka) ojca,
którą jeździł do lasu, był leśniczym. Przyłożyłysmy usta do
metalowego uchwytu i przymarzły. Skończyło się wielkim
krwawieniem, bólem i płaczem.
Po
tym przyszedł dzień, gdzie na śniadanie jadłam pyszną jajecznicę
– już nigdy nie znałam takiego smaku. Przed dom zajechał
wóz z łaciatym koniem rudym i to było pożegnanie
Łóz i tamtych lat bez ojca do których
bardzo tęsknię.
Zostaliśmy
zakwaterowani w kościele w Wiśniowcu, pamiętam te zimne
ściany. Musiało być lato, ale który to rok nie wiem
bo z ojcem Cyprianem chodziłam po rozgrzanym
przez słońce ogrodzie i jadłam ciepły agrest. A ojciec
Cyprian miał bose nogi w sandałach. Przed oczami mam
jeszcze takie obrazy jak stodołę z nieboszczykami, jak
leżenie pod płotem z łóz, a opodal w lesie ktoś szedł
i myśmy się ich bali i od nich chowali. Pamiętam bardzo
wyraźnie, i to podkreślam, jak mi było ciepło
i dobrze z mamą w lepiance. Mama była tylko
w koszuli nocnej, w takie małe kwiatuszki, potem
w latach 70-tych kupiłam sobie podobną na pamiątkę tamtych dni.
w ręku mama trzymała mały drewniany krzyżyk, mam go do dziś, jest
na nim wypisana data urodzenia mojej mamy – 1910. Pewnie
w nocy musiałyśmy się ukrywać od rzezi ukraińskich w tym
kościele w Wiśniowcu z naszej rodziny było 10 osób,
prababcia, dziadkowie, ciotka z warszawy, potem więźniarka Ravensbruck,
wujostwo brat mamy, my
i wielu ludzi z okolicy. Ponieważ mama
znała 7 języków, między innymi niemiecki w pałacu
Wiśniwoeckim stało wojsko bawarskie, które
samochodami przemieszczało się do Krzemieńca. Mama poszła
z nimi do porozumienia i w dechach po parę
osób dostaliśmy się do znajomych, a ja do
apteki bo dostałam biegunki i pamiętam pojenie mnie
czarnym węglem. Ile ten pobyt w Krzemieńcu trwał też nie wiem
i już nikt mi nie podpowie, a szkoda,
że więcej na ten temat
się nie mówiło.
Zapamiętałam
taką scenę, że jestem z babcią na dworcu kolejowym a z kosza
bucha zapach pieczonej gęsi czy kaczki i widze jak
babcia wręcza butelkę i ten kosz z zapachem jakiemuś
kolejarzowi. Pewnie załatwia dalszy transport. Będąc
jeszcze w klasztorze Wiśniowieckim pamiętam
taki ranek, płacz siostry za swoim łóżkiem. Na
przeciwko tego kościoła było widać dopalające pogorzelisko naszego
domu. Dobrze że uciekłyśmy z życiem
i że przygarnął nas
ojciec Cyprian, którego potem w okrutny sposób
zamordowali. Rzeź była okrutna, mordowali wszystkich, dzieci,
dorosłych kobietom spotkanym na polu obcinano piersi i tak
zostawiano w bólu i jękach. Jak okropnie musiała się
bać moja mama i cała rodzina. Tak jak nadmieniałam ostatnio
w klasztorze z naszej rodziny było 3 mężczyzn, ale
przemieszczaniem do Krzemieńca zajęła się moja mama – odważna
i mężna, inaczej by nas też wycieli w pień. Myśmy
byli chowani w deskach na ciężarowych samochodach, jedna
dwie osoby w zależności od miejsca. i tak w wielkim
strachu dostaliśmy się do Krzemieńca czy Lwowa, też nie pamiętam.
Utkwił
mi w pamięci taki obrazek z klasztoru
wiśniowieckiego. Było święto Bożego Ciała, ja już sypałam
kwiatki w procesji. w pewnym momencie podszedł do mnie
Niemiec i wsypał mi do sukienki czekolady. Mama zdębiała
ze strachu ludzkich spojrzeń, a on wyciągną
z kieszeni zdjęcie żony z trzema
córkami i mówił „chciałbym aby w tej
chwili moim córeczkom ktoś też dał czekoladki”. To
widzę w oczach i dobrze pamiętam, są ludzie na świecie
dobrzy- nie tylko źli.
Nie
umiem oddać tego wielkiego strachu co ludzie w tym czasie
przeżywali, byłam za mała i byłam pod troskliwą opieką mamy
i rodziny.
To
że już nie miałam naszego domu, schronienia ciągle się gdzieś
przemieszczaliśmy rożnymi środkami lokomocji było męczące dla
nas wszystkich. Zabrano nam dzieciństwo, całe dzieciństwo
bez zabaw radości i normalnego bytowania.
Znów
mama stara się o przemieszczenie nas w dalszą drogę.
Teraz jedziemy pociągiem, w deskach w nocy, ale nie wiem skąd
i dokąd. Gdzieś w polu zatrzymał się pociąg, mnie pierwszą
wysadzili i zaczeli wyrzucać tobołki bo to co do
ręki mogli zabrać. Potem pociąg odjechał a wszyscy w krzyk,
„Halusi nie ma!” rodzina zarzuciła mnie tymi
tobołkami, była noc, nie widzieli że wielkie zdenerwowanie
i cóż każdy wziął tobołek i wyruszyli a co się
okazuje, że jest zguba, drzemiąca na żwirze kolejowym. w ten
czas zapamiętałam mały księżyc, rogalik, który dawał nikłe
światło może był nawet schodzący. Dotarliśmy do stacji Brody, tam
mieliśmy zakwaterowanie w domu kolejarza, pamiętam było bardzo
czysto ale zimno i było nareszcie łóżko.
I
znowu przed oczami przesuwają się obrazy obcych twarzy,
domów pomieszczeń i z tym ucieczka jak najdalej
od rzezi i wojny.
Jak
dostaliśmy się do Terespola, chyba pociągiem bo utwkił
mi w pamięci dach na dworcu taki wypukły szklany.
W
Krasnymstawie zatrzymaliśmy się u mamy brata- Zbyszka
i cioci Luci na Górach. Grono naszej rodziny
stawało się coraz większe bo i ze strony
ciotki przybywała rodzina. Spaliśmy pokotem w jednej izbie
pokotem w siedemnaście osób.
To
był już rok 1949, 29 września bo taki mam dokument. Dziadek
zachorował więc pojechał do Warszawy do syna. Tam potem walczył
w Powstaniu z został zabrany do obozu wraz synem
i synową która umarła w Ravensbruck. Mama dostała
pracę, najpierw w przedszkolu niemieckim bo znała
niemiecki. Myśmy z siostrą były przy mamie. Bardzo ciężko nam
było, byłyśmy mało produktywne, zamykano nas w piwnicy
która jest jeszcze do dziś i do okna do którego
wspinałam się aby zobaczyć trochę świata.
Następnie
mieszkałyśmy w domu w którym nie było ściany
bo wyrwała bomba która upadła opodal. w czasie nocy
byłyśmy budzone po parę razy, bo przychodzili raz Niemcy,
raz Rosjanie lub partyzantka. Uciekało się ciągle do
różnych schronów rodzina nasza rozjechała się
w różne strony, zostałyśmy tylko w pięć kobiet:
prababcia, babcia mama, siostra i ja. Po wyzwoleniu mama dostała
posadę w magistracie a my zaczęłyśmy chodzić do szkoły podstawowej.
Nastała wielka cisza, przez te 50 lat do 1989 roku nic nie było można mówić o Katyniu.
Pamiętam
taką scenę z Krasnegostawu, że naszej mamy nie było w domu
parę dni, czułam wielki niepokój że coś się dzieje. Mama
w jakimś pomieszczeniu czytała wykazy osób zamordowanych
w Katyniu. Tam było nazwisko i imię mojego ojca, ale byłyśmy
za małe i mama nam nie powiedziała, bo bała się zapewne abyśmy nie
zdradziły się gdzieś i komuś tą informacją. i tak mijały
dni i lata w smutku tęsknocie i strachu. Siostra
miała to wielkie szczęście, urodziła się w 1937, to dwa lata
i pięć miesięcy spędziła z ojcem, woził ją na rowerze.
Tato z moją siostrą Wandą
Bawił
się, rozmawiał, przytulał, cieszyli się sobą, ja nie doznałam tych
uczuć ojcowskich i radości bycia razem z nim. To odbiło się
później na moim stosunku do świata, otoczenia i ludzi.
w październiku 1989 pierwszy wyjazd do Katynia. Jechałam
z wielką radością jak na spotkanie z kimś żywym, bliskim. Był
ze mną mój mąż Zbigniew. Przeżycie wielkie jak dla dziecka,
które po wielkiej pustce piędziesięcio-letniej staje nad grobem
ojca- bohatera, a tak daleko od ojczyzny za którą oddał swoje
młode życie.
Potem
byliśmy 4 kwietnia 1990 roku następnie 5 czerwca 1995 na poświęceniu
kamienia węgielnego przez prezydenta Lecha Wałęsę i w 2000 na
poświęceniu Cmentarza Katyńskiego.
Na cmentarzu w Katyniu
Mama
14 września 1939 ostatni raz z ojcem rozmawiała
z Kwasiłowa Czeskiego przez telefon, na drugi dzień ojciec
wysłał list do nas, ale już z Rosji, gdzie pyta się o mnie
w tym liście i o siostrę. Potem doszła paczka z butami,
a pod zelówką karteczka „Ratuj życie”
Halina Padjas - córka
|